Content

19 lutego 2014

# 1 Moja przygoda z fotografią, czyli jak to się wszystko zaczęło...

Na wstępie zaznaczę, że zamierzam oznaczać każdy post numerkiem (patrz: nagłówek), aby uporządkować nieco pod względem chronologii mojego bloga. :) Niektóre posty zasłużą (oczywiście żartuję) na tytuł, a niektóre będą musiały pogodzić się z brakiem mojej weny twórczej :P
_____________________________________

Na pierwszy ogień pójdą oczywiście moje nieudolne początki. Moją przygodę z fotografią zaczęłam stosunkowo wcześnie, bo jakoś w drugiej klasie szkoły podstawowej. Wtedy to na wycieczce szkolnej do Lichenia zapragnęłam uwiecznić wszystkie te cudowności na bardzo dobrych jakościowo zdjęciach. Niestety, pech chciał, że nie miałam wtedy ze sobą aparatu fotograficznego. W ogóle nie posiadałam czegoś takiego jak aparat kompaktowy. W domu miałam (niedoceniany wtedy przeze mnie) za to skarb, o którym myślałam, jako o przestarzałym, zakurzonym i praktycznie bezużytecznym gracie. Tym skarbem był niejaki Zenit. Dla niewtajemniczonych mogę zamieścić linka do "Ciocia Wikipedia o Zenicie" cioci Wikipedii (wiem, że od razu tam wpisalibyście hasło: Zenit). Powracając jednak do mojej jakże nudnej opowieści... 

Pamiętam to uczucie jak dziś, kiedy pragnęłam mieć taki aparat jak moje koleżanki - z wyświetlaczem, na którym mogłabym spokojnie podglądać obiekt, który chciałam uwiecznić. Marzenia się spełniają... Na moje dziewiąte urodziny dostałam wymarzony aparat kompaktowy firmy HP (firma mająca przecież tak dużo wspólnego z fotografią), który był dla mnie od tej pory prawie najlepszym przyjacielem. Fotografowałam dosłownie wszystko. Zaczynając od skromnej rodzinnej imprezy urodzinowej, po pokój i całe mieszkanie, łącznie ze wszystkimi jego lokatorami (tak, pluszaki w liczbie ponad 70 także uwzględniłam). Niestety, większa część zdjęć albo przepadła bez śladu zatracona w odmętach czasoprzestrzeni (postanowiłam pozmieniać trochę ustawienia mojego aparatu i dla próby co się stanie wybrałam opcję formatowania karty pamięci), albo w odmętach dysków, dyskietek, płyt CD oraz plików i folderów ze zdjęciami. Te drugie na pewno się kiedyś znajdą, ale te pierwsze, no cóż, raczej bym na to nie liczyła...

Wracając jednak do tematu, od którego tak daleko odbiegłam... Po usunięciu wszystkich zdjęć z karty pamięci (na szczęście nie było ich za dużo - jedynie zdjęcia z imprezy urodzinowej i to tylko niektóre, bo rodzice na szczęście nie zapomnieli o starym dobrym Zenicie i on także był w tym czasie na czynnej służbie) i odkryciu co właściwie się stało, długo nie zaglądałam do zakładki "Ustawienia" w moim skromnym aparaciku. 

Po dość krótkim okresie zaczęłam zauważać dość spore braki i wady w moim "sprzęcie fotograficznym", dlatego zapragnęłam robić zdjęcia wyraźne i pełne kolorów. Jak z nieba spadła mi wtedy (wówczas uważałam ją za skarb) lustrzanka Olympus E-510 w zestawie z dwoma obiektywami i plecaczkiem, na którą to promocję pokusił się mój tata. Chcąc zabrać na zbliżającą się wielkimi krokami kolejną wyprawę w Tatry (nie mały kompakcik, czy ciężkiego i ograniczonego pod względem "pojemności" kliszy Zenita) nowiusieńką i jak zapowiadały reklamy i różnego rodzaju etykietki "Wyjątkowego i najlepszego w swoim rodzaju Olympusa". Może wrócę jednak do tematu, od którego z takim zapamiętaniem odbiegam. Nie chcę, abyście odebrali to jako coś w rodzaju narzekania na Olympusa. Skąd! Wiem oczywiście, że firma Olympus była jedną z czołowych firm zajmujących się fotografią, jednak zaczęła tracić chociażby ze względu na cenę obiektywów do lustrzanek, które także mało nie kosztują... Teraz na samym szczycie znajdują się Canon, Nikon i jako tako Sony, które zajmuje się produkcją wszystkiego, co jest związane chociażby trochę z elektroniką, co zaczyna moim zdaniem trochę psuć jakość ich produktów (ale o tym w innym poście). Chciałabym tu zaznaczyć, że mój tata nie "poleciał" na promocję, jako taką, lecz stwierdził, że Olympus jest najlepszym producentem lustrzanek i aparatów, dlatego mogę mu teraz wybaczyć to lekko lekkomyślne posunięcie. Jednak w głębi duszy zaczynam doceniać fakt, iż pierwszą lustrzanką z jaką miałam kontakt był właśnie Olympus z ciemnymi obiektywami i małą ilością pixeli, ponieważ to dzięki niemu zrozumiałam, że: 

  1. Samo body to nie wszystko, tak na prawdę najważniejszą jego częścią są obiektywy i ich jasność.
  2. Nie można wszystkiego zwalać na aparat, ponieważ jakość zdjęcia zależy także w dużej mierze od zdolności, chęci i kreatywności osoby stojącej po jednej jak i po drugiej stronie obiektywu (mam tu akurat na myśli połączenie model/ka - aparat - fotograf).
  3. Kolejna decyzja o zakupie lustrzanki będzie podjęta po gruntownej analizie rynku fotograficznego, bez podążania za trendami czy innymi fanaberiami, lecz będzie to decyzja wiążąca mnie z daną formą (tak, myślę tu o Nikonie bądź Canonie) na dłuższy okres czasu.
Nawiązując do trzeciego punktu - w przyszłości zapewne opowiem coś niecoś o moich jak na razie odległych planach na przyszłość związaną z fotografią.

Tak, więc pierwszy raz zrobiłam zdjęcie lustrzanką w 2008 roku, w czasie trwania wakacji. O to niektóre z nich (wybaczcie mój brak zdolności):


Wydaje mi się, że jest to widok z Kopy Kondrackiej (2005 m.n.p.m.). 
Powiem tylko, że wchodziłam na nią nie mając szkarlatynę (nie wiedziałam o tym :P)
i zdarzyło mi się zasnąć na Przysłopie Miętusim. :)
(Zdjęcie zupełnie nieprzerabiane)





Zdjęcie zostało zrobione podczas "sesji zdjęciowej" wszystkich pluszaków, które zabraliśmy do Zakopanego. Na zdjęciu jest mój najlepszy przyjaciel z okresu dzieciństwa - Pieszczoch, który towarzyszył mi dosłownie wszędzie :) Niby mały pluszak (teraz już zakurzony i brudny), ale dla mnie był jak prawdziwy pies, którego nie mogłam mieć. Nie uwierzycie, ale przypinałam mu normalnie smycz i wyprowadzałam na spacer :P 

(Zdjęcie było trochę poprawione przeze mnie w Photoscapie: kadrowanie, jasność i balans bieli). :)



Na zdjęciu wszystkie pluszaki, jakie udało nam się z bratem przemycić do Zakopanego. Warto tutaj zaznaczyć, że jechaliśmy pociągiem, a nasz bagaż był sporych rozmiarów (łączna masa: ok. 30 kg - mówię całkiem serio). :P Rodzice dowiedzieli się o pluszakach dopiero po dotarciu do celu naszej wyprawy, kiedy było już za późno na odwrót. :)

O pluszakach opowiem może kiedy indziej, ale na fotografii została uwieczniona maskotka kupiona w Zakopanem podczas tego pobytu, więc wróciliśmy z jeszcze większą ich ilością :P

(Zdjęcie było lekko poprawione w Photoscapie: kadrowanie i jasność.)



Pamiętam jak wszyscy z mojej rodziny zachwycali się tą fotografią. Nawet ja byłam z niej zadowolona :P 

(Zdjęcie poprawione w Photoscapie: jasność)


You can follow me by Instagram now :)

Instagram

About me

The 17 year-old Polish girl, who loves photography and animals.

Archiwum

Alicja Grochowska. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Social

About me

Gallery

Translator for everyone who doesn't understand me :)