Content

Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MOJA HISTORIA. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MOJA HISTORIA. Pokaż wszystkie posty

# 21 Nikon D7100 + 18-140 mm


Mój najnowszy i chyba najbardziej wyczekiwany zakup


W powietrzu czuć już zbliżające się wakacje, temperatura na termometrach przekroczyła magiczną granicę 20 stopni, a ja stałam się przeszczęśliwą posiadaczką nowego Nikona D7100 :D 
Marzenia się jednak spełniają :) Przepraszam, że tak długo mnie tutaj nie było i jeszcze przez jakiś czas nie będzie. Główną przyczyną tak długich nieobecności jest szkoła... Jeszcze tylko 20 dni...

Instrukcja obsługi mojego najnowszego nabytku jest dość obszerna. Trochę trudno przestawić się tak szybko z zupełnie innego systemu, jakim był Olympus, na Nikonowski (dodatkowo sprawę utrudnia zatrważająca ilość guziczków). Ponadto zaczęłam się powoli oswajać z obsługą Lightrooma i Photoshopa, co wcale nie jest takie łatwe, szczególnie jeśli brać pod uwagę fakt, iż wcześniej miało się do czynienia jedynie z takimi programami jak Photoscape :D






Pierwsze testy




 Jak widać, zdjęć kotów wciąż przybywa...



Zapraszam na sesje! 

Od 27. czerwca jestem do Waszej dyspozycji (z drobnymi przerwami).


Aha! Niedługo planuję przeprowadzkę na nową stronę. O szczegółach poinformuję niebawem :)

* * *

FACEBOOK     *     INSTAGRAM     *     FLICKR     *     VOGUE

# 19 Weekend nad morzem

 

# 18


Muszę przyznać, że robienie zdjęć w trybie manualnym było dla mnie czarną magią. Do czasu, kiedy przeczytałam post na blogu Pauliny Wawrzoszek :D Wszystko stało się jasne :) Oczywiście od razu można zauważyć, że post pojawił się na blogu około 7 miesięcy temu, co oznacza, że większość zdjęć powstała w trybie automatycznym (ale nie AUTO  :P). 

Poniżej kilka zdjęć z dzisiaj :)

* * *




























* * *

  FACEBOOK     *     FLOG     *     INSTAGRAM

# 3 Austria 2014

Przepraszam, że tak długo musieliście czekać na post o moim wyjeździe na narty, ale wiadomo jak to po feriach... Sprawdziany, kartkówki, zadania domowe i nie miałam po prostu czasu, żeby chociaż przejrzeć zdjęcia. Od razu zaznaczam, że nie ma ich za dużo, ale postaram się wstawić te najlepsze. :D
Już teraz mogę zdradzić, że w kolejnym poście czeka Was mała niespodzianka. :3

Podsumowując mój tegoroczny wyjazd do Austrii:
1) już na początku nie obyło się bez problemów. POMYLIŁAM AUTOKARY :D Dlatego w końcowym rozrachunku ja jechałam jednym autokarem, a mój bagaż drugim. Na szczęście w drodze powrotnej byłam już ostrożniejsza... :P 
2) byłam po raz DRUGI w życiu na nartach. Pierwszy byłam w Zakopanem, w czwartej klasie podstawówki, czy nawet wcześniej. To wtedy nauczyłam się jeździć na nartach. Oczywiście w Zakopanem zjeżdżałam jedynie z Polany Szymoszkowej, której kąt nachylenia jest po prostu śmiesznie mały w porównaniu z tymi w Alpach. 
3) byłam po raz PIERWSZY za granicą dalej niż Berlin / Hamburg / Stralsund i dłużej niż JEDEN dzień - CAŁY TYDZIEŃ.
4) NIKOGO tam nie znałam, co zrobiło na niektórych osobach spore wrażenie :D
5) NAUCZYŁAM SIĘ JEŹDZIĆ NA NARTACH, co uważam za jeden z moich większych sukcesów.

Nie ukrywam, że na początku bałam się samego wyjazdu, tego czy wytrzymam tyle godzin na nartach, z kim będę w pokoju i jak dogadam się po niemiecku. Jak się później okazało: NIE BYŁO SIĘ CZEGO BAĆ. Dojazd i powrót, no cóż, całe 14 godzin w autokarze nie należy do najprzyjemniejszych rzeczy na świecie, ale miałam szczęście jechać z przemiłą Anią, dzięki czemu te 14 godzin tak się nie dłużyły. Jeśli chodzi o wysiłek fizyczny: SZEŚĆ godzin dziennie na stoku przez SIEDEM dni. Niezłe wyzwanie dla kogoś, kto na co dzień nie uprawia żadnego sportu oprócz półgodzinnej dawki ćwiczeń. Dałam radę, choć najgorzej było chyba pierwszego dnia, ponieważ od razu po przyjeździe do Pfunds (ok. godziny 10) pojechaliśmy na wyciąg, a dodatkowo wiadomo, że pierwsze dni na nartach obfituję w więcej upadków niż jazdy, więc wieczorem czułam się nie za ciekawie. Muszę przyznać, że dziewczyny, z którymi byłam w pokoju (cała 8 i ja dziewiąta) były bardzo sympatyczne. Mimo to, że wszystkie były snowboardzistkami, a jedynie ja jedna narciarką, świetnie się dogadywałyśmy. Jeśli chodzi o język niemiecki, to nie miałam się zbytnio czym przejmować, ponieważ w większości ski-barów można było spokojnie dogadać się po angielsku, a nawet mogę pokusić się o stwierdzenie, że było to trudniejsze po niemiecku. Miałam wiele sytuacji, w których próbowałam mówić po niemiecku, a mój rozmówca po angielsku lub odwrotnie. Wszystko zależało od tego na jakiego Austriaka się trafiło. :D

Przejdę do części najprzyjemniejszej, czyli zdjęć :D Zaznaczę, że nie wszystkie wykonałam ja i, że nie robiłam ich moją lustrzanką, którą zabrałam (nie zrobiłam nią ani jednego zdjęcia), ale małym aparacikiem kompaktowym Canon PowerShot A1400. 

Życzę miłego oglądania i zapraszam na moje pozostałe strony:

PHOTOBLOG          FLOG          FACEBOOK
------------------------------------------------------------------------------------------------------------







Nie wiem dlaczego, ale bardzo mi się podoba kolorystyka tego zdjęcia. :D




Przy tym zdjęciu polecam tryb pełnoekranowy i lekkie odsunięcie się od monitora:
dobre wrażenie gwarantowane :D


Above the clouds...


Na pewno pojadę na obóz także w przyszłym roku! :D

# 2 Trochę o historii moich kotek

Witajcie! :D 
Wczoraj chyba trochę przegięłam z długością posta, bo nie wstawiła się końcówka. Zauważyłam to dopiero dzisiaj, więc przepraszam wszystkich, którzy wczoraj albo jeszcze dzisiaj chcieli przeczytać go do końca, a nie mieli takiej szansy. Teraz macie taką okazję! :D
__________________________________________

O czym będzie dzisiaj? Ach, jest tyle tematów, na które mogłabym napisać jeszcze dłuższego posta, ale  jak już obiecałam - NIGDY WIĘCEJ TAKICH DŁUGICH POSTÓW (ewentualnie dwie części) :P Dlatego wybiorę chyba mój ulubiony, czyli moje kotki! :D

Może zacznę od początku, czyli od momentu, w którym rodzice podjęli decyzję: jesteśmy gotowi na przyjęcie do grona naszych domowników kota. Oczywiście na początku była mowa o tylko jednym kociaku, ale po wielu dyskusjach i dzięki naszym argumentom opartych na fachowej literaturze, rodzice zgodzili się na dwa koty - najlepiej rodzeństwo. Chciałabym tutaj od razu podziękować cioci M., która pomogła nam w przekonaniu rodziców do tego szalonego przedsięwzięcia. 

I zaczęło się! Poszukiwanie kotów na sprzedaż, do oddania itp. w internecie, klatkach schodowych, wśród znajomych, rozpuszczając wici, TOZie i schronisku. Dosłownie: WSZĘDZIE! 

W końcu znaleźliśmy. W szczecińskim oddziale Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. Małe dwa kociaki - on i ona. Rodzeństwo ciemniutkich burasków z białymi krawacikami i skarpeteczkami. Niestety, kociaczki były oddane pod opiekę TOZu w bardzo złym stanie. Z kocim katarem (bardzo duże zagrożenie dla kota, nieleczona może okazać się śmiertelna) i osłabione nie miały szans na przeżycie. Były takie malutkie, że mieściły się w dłoni dorosłego człowieka. Nie znam się na leczeniu zwierząt, ale podejrzewam, że podawanie silnego antybiotyku w prawie podwójnej dawce i tak już osłabionym kociakom nie jest najlepszym pomysłem. Po kilku dniach takiej kuracji kociaki czuły się, zamiast coraz lepiej, coraz gorzej. W końcu podłączono je pod kroplówkę. Po kilku dniach odeszły... To może głupie, ale juz po tych kilku dniach zdążyliśmy się do nich przywiązać, nawet mimo tego, iż nigdy nie zagościły w naszym domu (przebywały cały czas w klinice TOZu), to zajęły sobie stałe miejsce w naszych sercach. Nadaliśmy im nawet imiona: Tonzi i Lenka, kupiliśmy miseczki, obróżki, zabawki. To była dla nas spora strata. Niestety nie mogę znaleźć ich zdjęć, ale jeżeli uda mi się jakieś znaleźć, to dodam :)

Na szczęście śmierć Tonziego i Lenki nie zniechęciła nas do dalszych poszukiwań. Po kilku dniach ciocia M. wysłała nam maila z informacją o dwóch kotkach, które miały być oddane do schroniska ze swojego domu tymczasowego, jeśli nikt ich nie przygarnie. Nadszedł pamiętny dzień 1. grudnia 2008 roku. Rodzice pojechali około osiemnastej do rodziny, u której były kociaki. Około 19.00 wrócili do domu z klatką z dwoma małymi i miałczącymi skarbami. :3 Pamiętam to tak dokładnie, bo akurat wtedy oglądałam z bratem wieczorynkę - "Garfielda". :)

Załączam kilka zdjęć Tori i Pregi z poprzedniego domu. W drugiej części postu postaram się opisać ich charaktery i wstawić więcej zdjęć :3 W takim razie - MIŁEGO OGLĄDANIA:





# 1 Moja przygoda z fotografią, czyli jak to się wszystko zaczęło...

Na wstępie zaznaczę, że zamierzam oznaczać każdy post numerkiem (patrz: nagłówek), aby uporządkować nieco pod względem chronologii mojego bloga. :) Niektóre posty zasłużą (oczywiście żartuję) na tytuł, a niektóre będą musiały pogodzić się z brakiem mojej weny twórczej :P
_____________________________________

Na pierwszy ogień pójdą oczywiście moje nieudolne początki. Moją przygodę z fotografią zaczęłam stosunkowo wcześnie, bo jakoś w drugiej klasie szkoły podstawowej. Wtedy to na wycieczce szkolnej do Lichenia zapragnęłam uwiecznić wszystkie te cudowności na bardzo dobrych jakościowo zdjęciach. Niestety, pech chciał, że nie miałam wtedy ze sobą aparatu fotograficznego. W ogóle nie posiadałam czegoś takiego jak aparat kompaktowy. W domu miałam (niedoceniany wtedy przeze mnie) za to skarb, o którym myślałam, jako o przestarzałym, zakurzonym i praktycznie bezużytecznym gracie. Tym skarbem był niejaki Zenit. Dla niewtajemniczonych mogę zamieścić linka do "Ciocia Wikipedia o Zenicie" cioci Wikipedii (wiem, że od razu tam wpisalibyście hasło: Zenit). Powracając jednak do mojej jakże nudnej opowieści... 

Pamiętam to uczucie jak dziś, kiedy pragnęłam mieć taki aparat jak moje koleżanki - z wyświetlaczem, na którym mogłabym spokojnie podglądać obiekt, który chciałam uwiecznić. Marzenia się spełniają... Na moje dziewiąte urodziny dostałam wymarzony aparat kompaktowy firmy HP (firma mająca przecież tak dużo wspólnego z fotografią), który był dla mnie od tej pory prawie najlepszym przyjacielem. Fotografowałam dosłownie wszystko. Zaczynając od skromnej rodzinnej imprezy urodzinowej, po pokój i całe mieszkanie, łącznie ze wszystkimi jego lokatorami (tak, pluszaki w liczbie ponad 70 także uwzględniłam). Niestety, większa część zdjęć albo przepadła bez śladu zatracona w odmętach czasoprzestrzeni (postanowiłam pozmieniać trochę ustawienia mojego aparatu i dla próby co się stanie wybrałam opcję formatowania karty pamięci), albo w odmętach dysków, dyskietek, płyt CD oraz plików i folderów ze zdjęciami. Te drugie na pewno się kiedyś znajdą, ale te pierwsze, no cóż, raczej bym na to nie liczyła...

Wracając jednak do tematu, od którego tak daleko odbiegłam... Po usunięciu wszystkich zdjęć z karty pamięci (na szczęście nie było ich za dużo - jedynie zdjęcia z imprezy urodzinowej i to tylko niektóre, bo rodzice na szczęście nie zapomnieli o starym dobrym Zenicie i on także był w tym czasie na czynnej służbie) i odkryciu co właściwie się stało, długo nie zaglądałam do zakładki "Ustawienia" w moim skromnym aparaciku. 

Po dość krótkim okresie zaczęłam zauważać dość spore braki i wady w moim "sprzęcie fotograficznym", dlatego zapragnęłam robić zdjęcia wyraźne i pełne kolorów. Jak z nieba spadła mi wtedy (wówczas uważałam ją za skarb) lustrzanka Olympus E-510 w zestawie z dwoma obiektywami i plecaczkiem, na którą to promocję pokusił się mój tata. Chcąc zabrać na zbliżającą się wielkimi krokami kolejną wyprawę w Tatry (nie mały kompakcik, czy ciężkiego i ograniczonego pod względem "pojemności" kliszy Zenita) nowiusieńką i jak zapowiadały reklamy i różnego rodzaju etykietki "Wyjątkowego i najlepszego w swoim rodzaju Olympusa". Może wrócę jednak do tematu, od którego z takim zapamiętaniem odbiegam. Nie chcę, abyście odebrali to jako coś w rodzaju narzekania na Olympusa. Skąd! Wiem oczywiście, że firma Olympus była jedną z czołowych firm zajmujących się fotografią, jednak zaczęła tracić chociażby ze względu na cenę obiektywów do lustrzanek, które także mało nie kosztują... Teraz na samym szczycie znajdują się Canon, Nikon i jako tako Sony, które zajmuje się produkcją wszystkiego, co jest związane chociażby trochę z elektroniką, co zaczyna moim zdaniem trochę psuć jakość ich produktów (ale o tym w innym poście). Chciałabym tu zaznaczyć, że mój tata nie "poleciał" na promocję, jako taką, lecz stwierdził, że Olympus jest najlepszym producentem lustrzanek i aparatów, dlatego mogę mu teraz wybaczyć to lekko lekkomyślne posunięcie. Jednak w głębi duszy zaczynam doceniać fakt, iż pierwszą lustrzanką z jaką miałam kontakt był właśnie Olympus z ciemnymi obiektywami i małą ilością pixeli, ponieważ to dzięki niemu zrozumiałam, że: 

  1. Samo body to nie wszystko, tak na prawdę najważniejszą jego częścią są obiektywy i ich jasność.
  2. Nie można wszystkiego zwalać na aparat, ponieważ jakość zdjęcia zależy także w dużej mierze od zdolności, chęci i kreatywności osoby stojącej po jednej jak i po drugiej stronie obiektywu (mam tu akurat na myśli połączenie model/ka - aparat - fotograf).
  3. Kolejna decyzja o zakupie lustrzanki będzie podjęta po gruntownej analizie rynku fotograficznego, bez podążania za trendami czy innymi fanaberiami, lecz będzie to decyzja wiążąca mnie z daną formą (tak, myślę tu o Nikonie bądź Canonie) na dłuższy okres czasu.
Nawiązując do trzeciego punktu - w przyszłości zapewne opowiem coś niecoś o moich jak na razie odległych planach na przyszłość związaną z fotografią.

Tak, więc pierwszy raz zrobiłam zdjęcie lustrzanką w 2008 roku, w czasie trwania wakacji. O to niektóre z nich (wybaczcie mój brak zdolności):


Wydaje mi się, że jest to widok z Kopy Kondrackiej (2005 m.n.p.m.). 
Powiem tylko, że wchodziłam na nią nie mając szkarlatynę (nie wiedziałam o tym :P)
i zdarzyło mi się zasnąć na Przysłopie Miętusim. :)
(Zdjęcie zupełnie nieprzerabiane)





Zdjęcie zostało zrobione podczas "sesji zdjęciowej" wszystkich pluszaków, które zabraliśmy do Zakopanego. Na zdjęciu jest mój najlepszy przyjaciel z okresu dzieciństwa - Pieszczoch, który towarzyszył mi dosłownie wszędzie :) Niby mały pluszak (teraz już zakurzony i brudny), ale dla mnie był jak prawdziwy pies, którego nie mogłam mieć. Nie uwierzycie, ale przypinałam mu normalnie smycz i wyprowadzałam na spacer :P 

(Zdjęcie było trochę poprawione przeze mnie w Photoscapie: kadrowanie, jasność i balans bieli). :)



Na zdjęciu wszystkie pluszaki, jakie udało nam się z bratem przemycić do Zakopanego. Warto tutaj zaznaczyć, że jechaliśmy pociągiem, a nasz bagaż był sporych rozmiarów (łączna masa: ok. 30 kg - mówię całkiem serio). :P Rodzice dowiedzieli się o pluszakach dopiero po dotarciu do celu naszej wyprawy, kiedy było już za późno na odwrót. :)

O pluszakach opowiem może kiedy indziej, ale na fotografii została uwieczniona maskotka kupiona w Zakopanem podczas tego pobytu, więc wróciliśmy z jeszcze większą ich ilością :P

(Zdjęcie było lekko poprawione w Photoscapie: kadrowanie i jasność.)



Pamiętam jak wszyscy z mojej rodziny zachwycali się tą fotografią. Nawet ja byłam z niej zadowolona :P 

(Zdjęcie poprawione w Photoscapie: jasność)


You can follow me by Instagram now :)

Instagram

About me

The 17 year-old Polish girl, who loves photography and animals.

Archiwum

Alicja Grochowska. Obsługiwane przez usługę Blogger.

Social

About me

Gallery

Translator for everyone who doesn't understand me :)